11.10.12

Dziękujemy i Do Następnego Razu

Ostatni tydzień w Rwandzie…ostatni tydzień w ośrodku…ostatni tydzień z chłopcami…Piszę to siedząc na lotnisku w mieście Doha (Katar), czekając na nasz lot do Londynu. Czuję się emocjonalnie wyłączona, jakbym zaprzeczała temu, czego właśnie doświadczyłam. Był to bardzo emocjonalny OSTATNI tydzień. Samo słowo OSTATNI przyprawia mine o dreszcze. Nie chciałam, aby był to OSTATNI tydzień. Nie byłam jeszcze gotowa na wyjazd.


W oczach wielu chłopców widziałam, że oni też starali się przetworzyć te informacje. Wielkrotnie rozmawialiśmy z nimi na temat naszego nadchodzącego wyjazdu i wiedzieli oni, że ten moment się zbliża. Niektórzy z chłopców zaczęli nagle psocić, inni stali się bardzo zamknięci w sobie, jeszcze inni bardzo wylewni i uczuciowi. Wielu zadawało nam w tym ostatnim tygodniu pytania na temat naszego wyjazdu, ile wspólnych dni jest jeszcze przed nami, kiedy wrócimy do Rwandy, itd. Coraz ciężej było mi na sercu, a poczucie winy również stało się nie do zniesienia w tym ostatnim tygodniu. Miałam wrażenie, że porzucam chłopców, że czas naszego wyjazdu został bardzo źle wybrany, że dokonaliśmy zbyt dużych postępów, zbudowaliśmy zbyt silne więzi, aby teraz tak po prostu wyjechać. Poważnie rozważałam opcję przedłużenia naszego pobytu, ale nasze życie po "zachodniej" stronie świata biegnie swoim torem i niełatwo byłoby zatrzymać raz rozpędzoną machinę odpowiedzialności.

Smutek był moim cieniem w tym ostatnim tygodniu. Był on przytłaczający i wyczerpujący. Wszystkie dni tygodnia były maksymalnie wypełnione zajęciami i obowiązkami. Może właśnie dlatego całkowicie się emocjonalnie nie rozkleiłam - dzięki adrenalinie związanej ze skreślaniem kolejnych pozycji z listy rzeczy do zrobienia przed wyjazdem.

Nie jestem w stanie opisać słowami, jak trudno było nam wyjechać. Nie miałam pojęcia, kiedy przyjechaliśmy do Rwandy w kwietniu, że będzie nam TAK BARDZO trudno wyjechać, kiedy nadejdzie czas. Większość naszego czasu podczas tego ostatniego tygodnia spędziliśmy w ośrodku, przedłużając nasze wizyty aż do późnej nocy. Biblioteka była głównym miejscem spotkań, rozmów i zajęć. Wielu chłopców, z którymi do tej pory niewiele rozmawialiśmy, nagle pojawiło się w bibliotece i zaczynało rozmowę. Chłopcy dziękowali nam za to, co dla nich zrobiliśmy. Ich szczerość i życzliwość bardzo mnie ujęły.


Po konkursie piosenki oraz dyskotece w zeszłym tygodniu Bret kręcił dwa teledyski dla zwycięzców, do ośrodka zawitali goście z Wielkiej Brytanii, a także doświadczyliśmy wielu emocji związanych z piłką nożną. Bret wziął udział w jednym z meczy. Był bramkarzem i kiedy obronił rzut karny i jego drużyna wygrała, chłopcy wynieśli go na rękach z boiska. Był to wspaniały mecz pożegnalny. Piątek był też naszym ostatnim wspólnym dniem z pracownikami ośrodka. Razem zasiedliśmy do obiadu, po którym wszyscy skosztowaliśmy soczystego ananasa, który kupiłam specjalnie dzień wcześniej na tę okazję. Wszyscy pracownicy otrzymali od nas pożegnalne kartki z podziękowaniami oraz drobne podarunki. Wszyscy byli przemili, życzliwi i wdzięczni za naszą pracę w ośrodku. Byli oni naprawdę wspaniałymi gospodarzami. Dziękując wszystkim i żegnając się, czułam, że łzy napływają mi do oczu. Nie radzę sobie dobrze z pożegnaniami i mam okropną predyspozycję do płaczu, niczym dziecko. Uroiliśmy wiele łez.

Na 15.00 zaplanowaliśmy spotkanie z wszystkimi chłopcami w stołówce, aby rozdać im podarunki i pożegnać się. Powoli chłopcy zaczęli się tam gromadzić. W planach mieliśmy pokazać chłopcom wszystkie krótkie filmiki wideo, które Bret zmontował na potrzeby blogu podczas naszego pobytu w ośrodku, ponieważ udało mu się uchwycić w nich wiele radosnych i szczęśliwych chwil. Chłopcy i niektórzy z członków personelu z uwagą oglądali filmiki, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Był to naprawdę piękny widok, ale mimo to zdałam sobie nagle sprawę, że stałam nieco poza drzwiami wejściowymi do stołówki, wstrzymując łzy. Wiele głębokich oddechów pozwoliło mi pozostać w dość przyzwoitym stanie, ale kiedy przyglądałam się dziesiątkom szczęśliwych twarzy czułam, że przepełnia mnie ogromny smutek. Nawet teraz, wspominając te chwile siedząc na podłodze lotniska w Doha, moje oczy wypełniają łzy. Myślę, że wiem, jak czuje się matka zastępcza, zanim odda swoje nowonarodzone dziecko rodzicom adopcyjnym. Jedyna różnica, to że ja pozostawiłam za sobą ponad sto dzieci!

Po obejrzeniu filmów rozdaliśmy chłopcom słodycze i co najważniejsze każdy z chłopców otrzymał płytę CD z wszystkimi piosenkami nagranymi przez Breta do albumu Kigali Street Kidz (DARMOWE pobranie), wyprodukowanego przez znajomych Breta i poddanego masteringowi przez Dave'a Claytona. Nasz prezent został przyjęty gromkimi brawami, zwłaszcza że każda płyta znalazła się w okładce zaprojektowanej przez znajomego artystę A76! Więcej szczegółów na temat albumu w naszym ostatnim wpisie.

Kiedy wręczyliśmy wszystkim prezenty, jeden z ministrów wystąpił na środek, aby podziękować nam w imieniu chłopców. Byliśmy poruszeni. Mieszkańcy Rwandy mają nietypowy zwyczaj - pocierają oni razem dłonie i przesyłają słońce i szczęście w kierunku wybranej osoby używając specjalnego gestu. Nie robią tego często, więc kiedy wykonali ten gest dla nas, byliśmy bardzo przejęci. Siedziałam na jednej z ławek, wśród młodszych chłopców, którzy spoglądali na mnie ze zdumieniem i przyglądali się moim krokodylim łzom, które spadały na ich ramiona. Chłopcy wiedzieli, że byłam bardzo smutna i mówili mi, jak bardzo im smutno. To mi nie pomogło. Naprawdę ciężko było mi nie rozkleić się i nie zacząć głośno szlochać.

Mój pokaz płaczu nie dobiegł końca, albowiem wielu z chłopców, z którymi najbardziej się związaliśmy, zdecydowało się powiedzieć kilka słów przed wszystkimi, podziękować nam i podzielić się swoimi przemyśleniami. Niektórzy mówili po angielsku, inni kinyarwanda, a wówczas Charles, jeden z opiekunów, tłumaczył dla nas to, co mówili. Ich słowa znaczyły dla nas wiele i sprawiły, że doszłam do wniosku, że pomimo moich wątpliwości i różnych problemów, nasz ogólny wpływ na chłopców był pozytywny. Nasz pobyt i nasze wysiłki miały dla nich znaczenie. Byli smutni, że wyjeżdżamy i szczegółowo opisali, które z naszych działań miały dla nich osobiście największe znaczenie. Było to bardzo piękne, ale też bardzo emocjonalne. Dwóch chłopców zdecydowało się nawet zaśpiewać dla nas a capella piosenkę pożegnalną. Pozwoliłam Bretowi powiedzieć kilka pożegnalnych słów, gdyż sama nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.

Pracownicy ośrodka również zjawili się, aby nam podziękować. Usłyszeliśmy wiele ciepłych i serdecznych słów. Z radością dowiedzieliśmy się, że personel doceniał nasz wkład w funkcjonowanie ośrodka i że wszystkim dobrze się z nami pracowało. Wszyscy wiele się od siebie nawzajem nauczyliśmy.

Następnie rozdaliśmy około 30 nagród przeznaczonych dla chłopców, którzy najpilniej uczęszczali do biblioteki. Związane z tym zamieszanie pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o smutku. Większość nagród była przeznaczona dla chłopców, którzy niemal codziennie przychodzili do biblioteki, aby rysować i malować. Rozdaliśmy im farby, kredki, książki do kolorowania, itp. Było też około dziesięciu chłopców, którzy przychodzili do biblioteki, aby pracować nad swoimi umiejętnościami języka angielskiego i czytania. Otrzymali oni słowniki i notatniki.


Zaraz potem jeden z moich najlepszych wychowanków w ośrodku wręczył mi list. Pomagał mi on przy wręczaniu nagród i kiedy rozdaliśmy wszystkie i zamknęliśmy drzwi, usiadłam, aby przeczytać list. On stał obok mnie i nie byłam w stanie ukryć moich łez. Jego list bardzo mnie poruszył. Byłam dumna z jego przejrzystego charakteru pisma i świetnego angielskiego, nie wspominając nawet wielu życzliwych słów. Przeczytałam też kartkę, którą otrzymaliśmy na pożegnanie od personelu, a którą wypełniały słowa pełne życzliwości i ciepła, co sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej.

Na szczęście słońce chowało się już za horyzontem, więc byłam w stanie ukryć zapuchnięte oczy i potok łez w szarym świetle zmierzchu. Siedzieliśmy z chłopcami w bibliotece i kontynuowaliśmy nasze rozmowy do czasu, kiedy spowiła nas ciemność i nic nie było widać. Wówczas zdecydowaliśmy, że czas wyruszyć w drogę powrotną do domu. Był to ostatni dzień Breta w EDD, więc został on wyściskany przez wszystkich chłopców. Kiedy tylko znaleźliśmy się za bramą, zaczęłam płakać niczym fontanna. Łzy toczyły się po naszych policzkach, gdy siedzieliśmy w autobusie do domu, gdy pakowaliśmy walizki i przez cały wieczór. To był naprawdę ciężki dzień. Byłam fizycznie wycieńczona i przytłoczona poczuciem smutku. Przez wiele godzin nie byłam w stanie zasnąć.

Następnego dnia wróciłam do EDD pomimo moich obaw dotyczących ryzyka kolejnej huśtawki emocjonalnej. Chłopcy powitali mnie z radością. Dzięki sprzedaży butów TOMS przez Iana w Wielkiej Brytanii oraz pomocy jego mamy, otrzymaliśmy więcej bielizny i tego ostatniego dnia udało mi się wręczyć każdemu z chłopców parę nowych bokserek. Byłam bardzo szczęśliwa, że udało mi się doprowadzić ten pomysł do końca. Następnie spędziłam trochę czasu na rozmowie z chłopcami i wymknęłam się z ośrodka przed zmierzchem, żegnając się tym razem tylko z garstką chłopców. Ponownie trudo było mi zostawić chłopców, tym razem nawet trudniej, gdyż wiedziałam, że nie wrócę już następnego dnia.


Niedziela była trudna. Ani Bret ani ja nie spaliśmy zbyt dobrze poprzedniej nocy ze względu na narastający niepokój oraz emocje. Kiedy się obudziłam i wyszłam na taras, otaczające miasto wzgórza pokrywała gruba warstwa mgły. Niebo było szarobure i padał drobny deszcz. Wydawało się, że po raz kolejny pogoda odzwierciedlała moje samopoczucie. Jak już pisałam, smutek stał się moim nieodłącznym towarzyszem podczas tego ostatniego tygodnia. Starałam się wypełnić ten poranek przeróżnymi zajęciami. Za niedługo do naszego domu przybył Willy. Był nietypowo cichy. Starałam się być pozytywna i nawet próbowałam żartować, ale wszyscy wiedzieliśmy, że czas odlotu zbliżał się nieubłaganie. Pożegnaliśmy się też z Sangeethą, księgową ośrodka, która, wraz z mężem i dwoma synami, stała się dobrą znajomą. I to pożegnanie nie odbyło się bez łez.

Rafiki wraz z żoną odwieźli nas na lotnisko, gdzie ku naszemu zaskoczeniu czekało na nas kilku pracowników ośrodka oraz dwaj chłopcy. Zanim weszłam na schody prowadzące do samolotu, moje oczy łaknąco spoglądały na piękne wzgórza Kigali, jakbym na zawsze chciała zapamiętać każdy szczegół.

Siedząc samolocie, przyglądając się znajomym ulicom i budynkom, które z każdą niemal sekundą stawały się mniejsze, odlatując z miejsca, które przez niemal pięć miesięcy było naszym domem, czułam się bardzo dziwnie. W tym krótkim okresie czasu bardzo przywiązałam się do tego miejsca. Staliśmy się tutaj częścią naszej lokalnej społeczności, codziennie spotykając na ulicach znajome twarzy, witając się i uśmiechając. Rwanda jest szczególnym miejscem i na pewno ciężko nam będzie powrócić do bardziej bezosobowego świata Londynu. Nie wiem jak ten okres przejściowy się potoczy. Jedyne, co wiem w tej chwili, to że odczuwam ogromną pustkę i delikatne zawroty głowy, siedząc teraz na lotnisku w Doha, jakby ktoś zabrał cząstkę mnie samej.

Przez cały czas trwania naszej przygody otrzymywaliśmy wsparcie ze strony naszych rodzin i przyjaciół na Zachodzie. Wielu z nich czytało nasz blog i wysyłało nam wiadomości pełne słów zachęty i wsparcia, które może dla nich nie były niczym szczególnym, ale dla nas były czymś wyjątkowym. Wasza zachęta i wsparcie pomogły nam skupić się na naszej misji, która nabierała większego sensu, kiedy wiedzieliśmy, że są na świecie ludzie, których interesuje to, co robimy oraz których nasze wysiłki zainspirowały.

Wiele osób przekazało nam datki pieniężne, które pozwoliły nam na zrealizowanie wielu projektów w Rwandzie. Ostatnim i największym z nich był zakup skrzynek-schowków dla chłopców. Nasi znajomi Dave oraz Kate poratowali nas w ostatniej chwili, za co niezmiernie jesteśmy wdzięczni. W sumie zamówiliśmy 42 skrzynki w lokalnej spółdzielni robotniczej. Skrzynki wykonano z metalu pozyskanego na złomowisku, który młotkami ubito na stalowe arkusze. Poniżej możecie obejrzeć krótki filmik pokazujący produkcję skrzynek. Bret z ogromnym zainteresowaniem przygląda się zawsze czynnościom wykonywanym tutaj w Afryce ręcznie, a które na Zachodzie wykonywałyby maszyny.



Skrzynki-schowki były przeznaczone na pierwsze piętro budynku sypialnego i miały pozwolić, aby każdy z chłopców miał własną, prywatną przestrzeń na rzeczy (obecnie chłopcy dzielą szafki z drugą osobą). Jednak po szczegółowej inspekcji piętra doszliśmy do wniosku, że nie ma tam wystarczająco dużo miejsca, aby chłopcy mogli postawić skrzynki pomiędzy łóżkami. Zdecydowaliśmy, że skrzynki-schowki będą wręczane każdemu z chłopców, który idzie do szkoły średniej (w tym roku jest to 12 chłopców), gdyż pozwoli im to bezpiecznie przechowywać rzeczy (chłopcy zazwyczaj idą do szkoły z internatem w różnych częściach Rwandy).  Rafiki, kierownik ośrodka, zasugerował, że pieniądze, które ośrodek musiałby wydać na zakup tych skrzynek zostaną przekazane na poczet kosztów budowy szafek na miarę na pierwszym piętrze bloku sypialnego. Wszyscy byli zadowoleni z takiego rozwiązania.

Chcielibyśmy też skorzystać z okazji i oficjalnie podziękować rodzinie, przyjaciołom, znajomym i kolegom/koleżankom z pracy, którzy przekazali nam datki pieniężne, a więc wsparli finansowo ośrodek i chłopców. Wasza szczodrość pozwoliła nam zrealizować nasze plany i projekty, między innymi: zakup butów, zakup skrzynek-schowków, wyprodukowanie płyt CD dla chłopców, a przede wszystkim przekazanie $1650 w gotówce bezpośrednio na konto ośrodka. Pieniądze te zostaną wykorzystane na finansowanie edukacji, opieki zdrowotnej oraz zakup jedzenia dla chłopców.

Chcielibyśmy podziękować nastepującym osobom za ich datki pieniężne:

• Davidowi Warner aka Servalowi za wspaniałomyślne i hojne wparcie przez cały czas trwania naszej przygody
• Misanowi Begho za nieprzeciętnie szczodry datek
• Kolegom i koleżankom Doroty z firmy Darling Associates w Londynie za wszystkie datki (włącznie z czekiem od dyrektorów)
• Shirley i Steve'owi Syfert za nieustające wsparcie
• Steve'owi i Danielle Davis za wspaniałe wsparcie

a także następującym osobom:
• DJ Floskel
• Rachele Agnusdei
• Kate Scanlan
• Marcin Piątek i Anna Bauer
• Aaron Grill
• James Stride
• Iris Godding
• Gianluca Galetti
• Anoushka Isaac
• Piotr Doszna
• Krystian Godlewski
• Ti Nghiem
• Lisa Sweeney
• Sarah Thelwall
• Kristy Gosling i Barry Woods
• Jolanta Miklasinska
• Barry Gibb
• Sam Elliot

Chcielibyśmy też podziękować naszemu znajomemu Malcolmowi Chivers, który zaopiekował się naszym mieszkaniem (i je podnajął) pod naszą nieobecność. Dzięki Tobie mamy mieszkanie, do którego możemy wrócić (i to zadbane mieszkanie!). Wielkie podziękowania należą się też właścicielowi naszego mieszkania, Rolandowi, które od początku wykazał się ogromnym entuzjazmem dla naszego przedsięwzięcia.

Bret wspomniał w poprzednim wpisie o  o swoich wspaniałych znajomych muzykach, którzy użyczyli swojego czasu i talentu, aby stworzyć album Kigali Street Kidz. Jeszcze raz wielkie dzięki!

Wielu znajomych, członków rodziny, a także nieznanych nam osobiście osób okazało nam niesamowite wsparcie i zachęcało nas przed wyjazdem, a także podczas trwania naszej afrykańskiej przygody. Wiele życzliwych słów pomogło nam kontynuować naszą pracę.  Jesteśmy ogromnie wdzięczni za wsparcie oraz Waszą wiarę w nasze przedsięwzięcie. Mamy nadzieję, że nasz blog otworzył Wam okno na inną część świata i zainspirował, aby wprowadzać pozytywne zmiany w Waszych lokalnych społecznościach.

Na zakończenie chcielibyśmy powiedzieć, że mamy nadzieję powrócić do Rwandy za około rok, aby kontynuować naszą przygodę i pracę. Pozostawiliśmy tam wielu przyjaciół, którzy są teraz częścią naszej społeczności, więc nasza praca musi być kontynuowana.

No comments:

Post a Comment