11.10.12

Dziękujemy i Do Następnego Razu

Ostatni tydzień w Rwandzie…ostatni tydzień w ośrodku…ostatni tydzień z chłopcami…Piszę to siedząc na lotnisku w mieście Doha (Katar), czekając na nasz lot do Londynu. Czuję się emocjonalnie wyłączona, jakbym zaprzeczała temu, czego właśnie doświadczyłam. Był to bardzo emocjonalny OSTATNI tydzień. Samo słowo OSTATNI przyprawia mine o dreszcze. Nie chciałam, aby był to OSTATNI tydzień. Nie byłam jeszcze gotowa na wyjazd.


W oczach wielu chłopców widziałam, że oni też starali się przetworzyć te informacje. Wielkrotnie rozmawialiśmy z nimi na temat naszego nadchodzącego wyjazdu i wiedzieli oni, że ten moment się zbliża. Niektórzy z chłopców zaczęli nagle psocić, inni stali się bardzo zamknięci w sobie, jeszcze inni bardzo wylewni i uczuciowi. Wielu zadawało nam w tym ostatnim tygodniu pytania na temat naszego wyjazdu, ile wspólnych dni jest jeszcze przed nami, kiedy wrócimy do Rwandy, itd. Coraz ciężej było mi na sercu, a poczucie winy również stało się nie do zniesienia w tym ostatnim tygodniu. Miałam wrażenie, że porzucam chłopców, że czas naszego wyjazdu został bardzo źle wybrany, że dokonaliśmy zbyt dużych postępów, zbudowaliśmy zbyt silne więzi, aby teraz tak po prostu wyjechać. Poważnie rozważałam opcję przedłużenia naszego pobytu, ale nasze życie po "zachodniej" stronie świata biegnie swoim torem i niełatwo byłoby zatrzymać raz rozpędzoną machinę odpowiedzialności.

Smutek był moim cieniem w tym ostatnim tygodniu. Był on przytłaczający i wyczerpujący. Wszystkie dni tygodnia były maksymalnie wypełnione zajęciami i obowiązkami. Może właśnie dlatego całkowicie się emocjonalnie nie rozkleiłam - dzięki adrenalinie związanej ze skreślaniem kolejnych pozycji z listy rzeczy do zrobienia przed wyjazdem.

Nie jestem w stanie opisać słowami, jak trudno było nam wyjechać. Nie miałam pojęcia, kiedy przyjechaliśmy do Rwandy w kwietniu, że będzie nam TAK BARDZO trudno wyjechać, kiedy nadejdzie czas. Większość naszego czasu podczas tego ostatniego tygodnia spędziliśmy w ośrodku, przedłużając nasze wizyty aż do późnej nocy. Biblioteka była głównym miejscem spotkań, rozmów i zajęć. Wielu chłopców, z którymi do tej pory niewiele rozmawialiśmy, nagle pojawiło się w bibliotece i zaczynało rozmowę. Chłopcy dziękowali nam za to, co dla nich zrobiliśmy. Ich szczerość i życzliwość bardzo mnie ujęły.


Po konkursie piosenki oraz dyskotece w zeszłym tygodniu Bret kręcił dwa teledyski dla zwycięzców, do ośrodka zawitali goście z Wielkiej Brytanii, a także doświadczyliśmy wielu emocji związanych z piłką nożną. Bret wziął udział w jednym z meczy. Był bramkarzem i kiedy obronił rzut karny i jego drużyna wygrała, chłopcy wynieśli go na rękach z boiska. Był to wspaniały mecz pożegnalny. Piątek był też naszym ostatnim wspólnym dniem z pracownikami ośrodka. Razem zasiedliśmy do obiadu, po którym wszyscy skosztowaliśmy soczystego ananasa, który kupiłam specjalnie dzień wcześniej na tę okazję. Wszyscy pracownicy otrzymali od nas pożegnalne kartki z podziękowaniami oraz drobne podarunki. Wszyscy byli przemili, życzliwi i wdzięczni za naszą pracę w ośrodku. Byli oni naprawdę wspaniałymi gospodarzami. Dziękując wszystkim i żegnając się, czułam, że łzy napływają mi do oczu. Nie radzę sobie dobrze z pożegnaniami i mam okropną predyspozycję do płaczu, niczym dziecko. Uroiliśmy wiele łez.

Na 15.00 zaplanowaliśmy spotkanie z wszystkimi chłopcami w stołówce, aby rozdać im podarunki i pożegnać się. Powoli chłopcy zaczęli się tam gromadzić. W planach mieliśmy pokazać chłopcom wszystkie krótkie filmiki wideo, które Bret zmontował na potrzeby blogu podczas naszego pobytu w ośrodku, ponieważ udało mu się uchwycić w nich wiele radosnych i szczęśliwych chwil. Chłopcy i niektórzy z członków personelu z uwagą oglądali filmiki, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Był to naprawdę piękny widok, ale mimo to zdałam sobie nagle sprawę, że stałam nieco poza drzwiami wejściowymi do stołówki, wstrzymując łzy. Wiele głębokich oddechów pozwoliło mi pozostać w dość przyzwoitym stanie, ale kiedy przyglądałam się dziesiątkom szczęśliwych twarzy czułam, że przepełnia mnie ogromny smutek. Nawet teraz, wspominając te chwile siedząc na podłodze lotniska w Doha, moje oczy wypełniają łzy. Myślę, że wiem, jak czuje się matka zastępcza, zanim odda swoje nowonarodzone dziecko rodzicom adopcyjnym. Jedyna różnica, to że ja pozostawiłam za sobą ponad sto dzieci!

Po obejrzeniu filmów rozdaliśmy chłopcom słodycze i co najważniejsze każdy z chłopców otrzymał płytę CD z wszystkimi piosenkami nagranymi przez Breta do albumu Kigali Street Kidz (DARMOWE pobranie), wyprodukowanego przez znajomych Breta i poddanego masteringowi przez Dave'a Claytona. Nasz prezent został przyjęty gromkimi brawami, zwłaszcza że każda płyta znalazła się w okładce zaprojektowanej przez znajomego artystę A76! Więcej szczegółów na temat albumu w naszym ostatnim wpisie.

Kiedy wręczyliśmy wszystkim prezenty, jeden z ministrów wystąpił na środek, aby podziękować nam w imieniu chłopców. Byliśmy poruszeni. Mieszkańcy Rwandy mają nietypowy zwyczaj - pocierają oni razem dłonie i przesyłają słońce i szczęście w kierunku wybranej osoby używając specjalnego gestu. Nie robią tego często, więc kiedy wykonali ten gest dla nas, byliśmy bardzo przejęci. Siedziałam na jednej z ławek, wśród młodszych chłopców, którzy spoglądali na mnie ze zdumieniem i przyglądali się moim krokodylim łzom, które spadały na ich ramiona. Chłopcy wiedzieli, że byłam bardzo smutna i mówili mi, jak bardzo im smutno. To mi nie pomogło. Naprawdę ciężko było mi nie rozkleić się i nie zacząć głośno szlochać.

Mój pokaz płaczu nie dobiegł końca, albowiem wielu z chłopców, z którymi najbardziej się związaliśmy, zdecydowało się powiedzieć kilka słów przed wszystkimi, podziękować nam i podzielić się swoimi przemyśleniami. Niektórzy mówili po angielsku, inni kinyarwanda, a wówczas Charles, jeden z opiekunów, tłumaczył dla nas to, co mówili. Ich słowa znaczyły dla nas wiele i sprawiły, że doszłam do wniosku, że pomimo moich wątpliwości i różnych problemów, nasz ogólny wpływ na chłopców był pozytywny. Nasz pobyt i nasze wysiłki miały dla nich znaczenie. Byli smutni, że wyjeżdżamy i szczegółowo opisali, które z naszych działań miały dla nich osobiście największe znaczenie. Było to bardzo piękne, ale też bardzo emocjonalne. Dwóch chłopców zdecydowało się nawet zaśpiewać dla nas a capella piosenkę pożegnalną. Pozwoliłam Bretowi powiedzieć kilka pożegnalnych słów, gdyż sama nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.

Pracownicy ośrodka również zjawili się, aby nam podziękować. Usłyszeliśmy wiele ciepłych i serdecznych słów. Z radością dowiedzieliśmy się, że personel doceniał nasz wkład w funkcjonowanie ośrodka i że wszystkim dobrze się z nami pracowało. Wszyscy wiele się od siebie nawzajem nauczyliśmy.

Następnie rozdaliśmy około 30 nagród przeznaczonych dla chłopców, którzy najpilniej uczęszczali do biblioteki. Związane z tym zamieszanie pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o smutku. Większość nagród była przeznaczona dla chłopców, którzy niemal codziennie przychodzili do biblioteki, aby rysować i malować. Rozdaliśmy im farby, kredki, książki do kolorowania, itp. Było też około dziesięciu chłopców, którzy przychodzili do biblioteki, aby pracować nad swoimi umiejętnościami języka angielskiego i czytania. Otrzymali oni słowniki i notatniki.


Zaraz potem jeden z moich najlepszych wychowanków w ośrodku wręczył mi list. Pomagał mi on przy wręczaniu nagród i kiedy rozdaliśmy wszystkie i zamknęliśmy drzwi, usiadłam, aby przeczytać list. On stał obok mnie i nie byłam w stanie ukryć moich łez. Jego list bardzo mnie poruszył. Byłam dumna z jego przejrzystego charakteru pisma i świetnego angielskiego, nie wspominając nawet wielu życzliwych słów. Przeczytałam też kartkę, którą otrzymaliśmy na pożegnanie od personelu, a którą wypełniały słowa pełne życzliwości i ciepła, co sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej.

Na szczęście słońce chowało się już za horyzontem, więc byłam w stanie ukryć zapuchnięte oczy i potok łez w szarym świetle zmierzchu. Siedzieliśmy z chłopcami w bibliotece i kontynuowaliśmy nasze rozmowy do czasu, kiedy spowiła nas ciemność i nic nie było widać. Wówczas zdecydowaliśmy, że czas wyruszyć w drogę powrotną do domu. Był to ostatni dzień Breta w EDD, więc został on wyściskany przez wszystkich chłopców. Kiedy tylko znaleźliśmy się za bramą, zaczęłam płakać niczym fontanna. Łzy toczyły się po naszych policzkach, gdy siedzieliśmy w autobusie do domu, gdy pakowaliśmy walizki i przez cały wieczór. To był naprawdę ciężki dzień. Byłam fizycznie wycieńczona i przytłoczona poczuciem smutku. Przez wiele godzin nie byłam w stanie zasnąć.

Następnego dnia wróciłam do EDD pomimo moich obaw dotyczących ryzyka kolejnej huśtawki emocjonalnej. Chłopcy powitali mnie z radością. Dzięki sprzedaży butów TOMS przez Iana w Wielkiej Brytanii oraz pomocy jego mamy, otrzymaliśmy więcej bielizny i tego ostatniego dnia udało mi się wręczyć każdemu z chłopców parę nowych bokserek. Byłam bardzo szczęśliwa, że udało mi się doprowadzić ten pomysł do końca. Następnie spędziłam trochę czasu na rozmowie z chłopcami i wymknęłam się z ośrodka przed zmierzchem, żegnając się tym razem tylko z garstką chłopców. Ponownie trudo było mi zostawić chłopców, tym razem nawet trudniej, gdyż wiedziałam, że nie wrócę już następnego dnia.


Niedziela była trudna. Ani Bret ani ja nie spaliśmy zbyt dobrze poprzedniej nocy ze względu na narastający niepokój oraz emocje. Kiedy się obudziłam i wyszłam na taras, otaczające miasto wzgórza pokrywała gruba warstwa mgły. Niebo było szarobure i padał drobny deszcz. Wydawało się, że po raz kolejny pogoda odzwierciedlała moje samopoczucie. Jak już pisałam, smutek stał się moim nieodłącznym towarzyszem podczas tego ostatniego tygodnia. Starałam się wypełnić ten poranek przeróżnymi zajęciami. Za niedługo do naszego domu przybył Willy. Był nietypowo cichy. Starałam się być pozytywna i nawet próbowałam żartować, ale wszyscy wiedzieliśmy, że czas odlotu zbliżał się nieubłaganie. Pożegnaliśmy się też z Sangeethą, księgową ośrodka, która, wraz z mężem i dwoma synami, stała się dobrą znajomą. I to pożegnanie nie odbyło się bez łez.

Rafiki wraz z żoną odwieźli nas na lotnisko, gdzie ku naszemu zaskoczeniu czekało na nas kilku pracowników ośrodka oraz dwaj chłopcy. Zanim weszłam na schody prowadzące do samolotu, moje oczy łaknąco spoglądały na piękne wzgórza Kigali, jakbym na zawsze chciała zapamiętać każdy szczegół.

Siedząc samolocie, przyglądając się znajomym ulicom i budynkom, które z każdą niemal sekundą stawały się mniejsze, odlatując z miejsca, które przez niemal pięć miesięcy było naszym domem, czułam się bardzo dziwnie. W tym krótkim okresie czasu bardzo przywiązałam się do tego miejsca. Staliśmy się tutaj częścią naszej lokalnej społeczności, codziennie spotykając na ulicach znajome twarzy, witając się i uśmiechając. Rwanda jest szczególnym miejscem i na pewno ciężko nam będzie powrócić do bardziej bezosobowego świata Londynu. Nie wiem jak ten okres przejściowy się potoczy. Jedyne, co wiem w tej chwili, to że odczuwam ogromną pustkę i delikatne zawroty głowy, siedząc teraz na lotnisku w Doha, jakby ktoś zabrał cząstkę mnie samej.

Przez cały czas trwania naszej przygody otrzymywaliśmy wsparcie ze strony naszych rodzin i przyjaciół na Zachodzie. Wielu z nich czytało nasz blog i wysyłało nam wiadomości pełne słów zachęty i wsparcia, które może dla nich nie były niczym szczególnym, ale dla nas były czymś wyjątkowym. Wasza zachęta i wsparcie pomogły nam skupić się na naszej misji, która nabierała większego sensu, kiedy wiedzieliśmy, że są na świecie ludzie, których interesuje to, co robimy oraz których nasze wysiłki zainspirowały.

Wiele osób przekazało nam datki pieniężne, które pozwoliły nam na zrealizowanie wielu projektów w Rwandzie. Ostatnim i największym z nich był zakup skrzynek-schowków dla chłopców. Nasi znajomi Dave oraz Kate poratowali nas w ostatniej chwili, za co niezmiernie jesteśmy wdzięczni. W sumie zamówiliśmy 42 skrzynki w lokalnej spółdzielni robotniczej. Skrzynki wykonano z metalu pozyskanego na złomowisku, który młotkami ubito na stalowe arkusze. Poniżej możecie obejrzeć krótki filmik pokazujący produkcję skrzynek. Bret z ogromnym zainteresowaniem przygląda się zawsze czynnościom wykonywanym tutaj w Afryce ręcznie, a które na Zachodzie wykonywałyby maszyny.



Skrzynki-schowki były przeznaczone na pierwsze piętro budynku sypialnego i miały pozwolić, aby każdy z chłopców miał własną, prywatną przestrzeń na rzeczy (obecnie chłopcy dzielą szafki z drugą osobą). Jednak po szczegółowej inspekcji piętra doszliśmy do wniosku, że nie ma tam wystarczająco dużo miejsca, aby chłopcy mogli postawić skrzynki pomiędzy łóżkami. Zdecydowaliśmy, że skrzynki-schowki będą wręczane każdemu z chłopców, który idzie do szkoły średniej (w tym roku jest to 12 chłopców), gdyż pozwoli im to bezpiecznie przechowywać rzeczy (chłopcy zazwyczaj idą do szkoły z internatem w różnych częściach Rwandy).  Rafiki, kierownik ośrodka, zasugerował, że pieniądze, które ośrodek musiałby wydać na zakup tych skrzynek zostaną przekazane na poczet kosztów budowy szafek na miarę na pierwszym piętrze bloku sypialnego. Wszyscy byli zadowoleni z takiego rozwiązania.

Chcielibyśmy też skorzystać z okazji i oficjalnie podziękować rodzinie, przyjaciołom, znajomym i kolegom/koleżankom z pracy, którzy przekazali nam datki pieniężne, a więc wsparli finansowo ośrodek i chłopców. Wasza szczodrość pozwoliła nam zrealizować nasze plany i projekty, między innymi: zakup butów, zakup skrzynek-schowków, wyprodukowanie płyt CD dla chłopców, a przede wszystkim przekazanie $1650 w gotówce bezpośrednio na konto ośrodka. Pieniądze te zostaną wykorzystane na finansowanie edukacji, opieki zdrowotnej oraz zakup jedzenia dla chłopców.

Chcielibyśmy podziękować nastepującym osobom za ich datki pieniężne:

• Davidowi Warner aka Servalowi za wspaniałomyślne i hojne wparcie przez cały czas trwania naszej przygody
• Misanowi Begho za nieprzeciętnie szczodry datek
• Kolegom i koleżankom Doroty z firmy Darling Associates w Londynie za wszystkie datki (włącznie z czekiem od dyrektorów)
• Shirley i Steve'owi Syfert za nieustające wsparcie
• Steve'owi i Danielle Davis za wspaniałe wsparcie

a także następującym osobom:
• DJ Floskel
• Rachele Agnusdei
• Kate Scanlan
• Marcin Piątek i Anna Bauer
• Aaron Grill
• James Stride
• Iris Godding
• Gianluca Galetti
• Anoushka Isaac
• Piotr Doszna
• Krystian Godlewski
• Ti Nghiem
• Lisa Sweeney
• Sarah Thelwall
• Kristy Gosling i Barry Woods
• Jolanta Miklasinska
• Barry Gibb
• Sam Elliot

Chcielibyśmy też podziękować naszemu znajomemu Malcolmowi Chivers, który zaopiekował się naszym mieszkaniem (i je podnajął) pod naszą nieobecność. Dzięki Tobie mamy mieszkanie, do którego możemy wrócić (i to zadbane mieszkanie!). Wielkie podziękowania należą się też właścicielowi naszego mieszkania, Rolandowi, które od początku wykazał się ogromnym entuzjazmem dla naszego przedsięwzięcia.

Bret wspomniał w poprzednim wpisie o  o swoich wspaniałych znajomych muzykach, którzy użyczyli swojego czasu i talentu, aby stworzyć album Kigali Street Kidz. Jeszcze raz wielkie dzięki!

Wielu znajomych, członków rodziny, a także nieznanych nam osobiście osób okazało nam niesamowite wsparcie i zachęcało nas przed wyjazdem, a także podczas trwania naszej afrykańskiej przygody. Wiele życzliwych słów pomogło nam kontynuować naszą pracę.  Jesteśmy ogromnie wdzięczni za wsparcie oraz Waszą wiarę w nasze przedsięwzięcie. Mamy nadzieję, że nasz blog otworzył Wam okno na inną część świata i zainspirował, aby wprowadzać pozytywne zmiany w Waszych lokalnych społecznościach.

Na zakończenie chcielibyśmy powiedzieć, że mamy nadzieję powrócić do Rwandy za około rok, aby kontynuować naszą przygodę i pracę. Pozostawiliśmy tam wielu przyjaciół, którzy są teraz częścią naszej społeczności, więc nasza praca musi być kontynuowana.

25.8.12

Premiera Albumu Kigali Street Kidz (Dzieci Ulic Kigali)!

Już kilkakrotnie wspominaliśmy na blogu różne zdarzenia dotyczące albumu Kigali Street Kidz. Na szczęście udało się nam dokończyć ten projekt przed wyjazdem, dosłownie podczas naszego ostatniego tygodnia w ośrodku. W ramach podsumowania - wielu chłopców w ośrodku założyło grupy/zespoły R&B, hip-hopowe, gospel, niektóre z tych grup powstały w czasie, kiedy chłopcy żyli na ulicy. Chłopcy piszą własne teksty i śpiewają o swoim życiu spędzonym w okrutnych okolicznościach ulicy, a także umieszczają w swoich utworach pozytywne przesłania pełne nadziei. Niestety zdecydowana większość śpiewa w języku kinyarwanda, co oznacza, że treść tekstów nie zostaje zrozumiana przez mieszkańców Zachodu, takich jak my. Niemniej jednak przyglądanie się i słuchanie ośmiolatka, który z ogromną determinacją rapuje rzucając innym lodowate spojrzenia sprawia, że jesteśmy w stanie zrozumieć powagę kwestii, o których śpiewa. Ich przesłanie jest mniej więcej takie: "Traktowano nas jak zwierzęta, zmuszono do życia w rynsztoku i więzieniach, ale teraz spoglądamy wam prosto w oczy i informujemy, że NIE JESTEŚMY zwierzętami. Mamy w sobie nadzieję, miłość. Mamy siebie nawzajem. Osiągniemy coś w życiu".


Oto jak wyglądał cały proces. Zrobiliśmy listę grup, które miały gotowe piosenki. Bret nagrywał je pojedyńczo w pobliskiej szopie używając przenośnego urządzenia nagrywającego, a chłopcy śpiewali do rytmu wybijanego przez metronom na naszym telefonie. Bret przygotował pliki i umieścił nagrania wokalne na soundcloud. Następnie wysłał on wiadomość do każdego znanego sobie muzyka/producenta/didżeja z zapytaniem, czy ci nie zgodziliby się na skomponowanie ścieżki instrumentalnej do tych utworów. Ku naszemu zaskoczeniu otrzymaliśmy lawinę pozytywnych odpowiedzi i po kilku tygodniach wszystkie utwory były gotowe. Ukończone utwory zostały poddane obróbce czyli tzw. masteringowi dźwiękowemu przez przyjaciela Breta - Dave'a Claytona z Natural Selection Musica w Filadelfii. Znajomy grafik i artysta z Francji - A76 stworzył piękny projekt okładki albumu, łącząc styl afrykański ze stylem tradycyjnych ulotek hip-hopowych. Poniżej znajdziecie listę wszystkich utworów łącznie z danymi producentów. Ci ludzie poświęcili swój czas i użyczyli nam swoich umiejętności i swojego talentu, aby wyprodukować te utwory dla chłopców zupełnie za darmo. Nie zdają oni sobie z pewnością sprawy, jak wiele radości sprawiło to dzieciakom. Dziękujemy im wszystkim i każdemu z osobna!

01. ubuzima twabayemo (producent - Cisum) zespołu Gisiment Boys


02. ababana bumuhanda (producent - ash.OK) zespołu True Boys


03. ntawe uzagusimbura (producent - Eric Biondo) artysty T.Y.J.


04. agaciro kumu nyarwanda URBANADDICTIVE EDIT [producent - Groovem & $Bill (Kind & Kinky Zoo)] zespołu Angel Boys


05. harigihe urukundo rwamwuzuye (producent - J.Kid) zespołu Hope Choir


06. ubuzima mvamo (producent - Clayton & Fulcrum) zespołu Talent Boys


07. king of hip hop (producent - Floor Phantom & Dynamo) zespołu Time Boyz


08. life of street children [producent - Groovem & $Bill (Kind & Kinky Zoo)] zespołu Empire State


09. agashari kumuhanda (producent - Raphael Williams) zespołu Drago & Young Shooter


10. reggae (producent - Dave Clayton) zespołu Lucky


11. harigihe urukundo rwamwuzuye (producent - Floskel) zespołu Hope Choir


12. agaciro kumu nyarwanda [producent - Groovem & $Bill (Kind & Kinky Zoo)] zespołu Angel Boys


13. nya dwight (producent - Young Believers) artysty Jean Paul


Kiedy album był już gotowy dźwiękowo, znaleźliśmy miejsce, gdzie nagrano go na 130 płyt CD (tzw. facet z nagrywarką). Firma Sulfo pozwoliła nam skorzystać z ich drukarki, na ktorej wydrukowaliśmy 130 kopii projektu okładki zaprojektowanej przez A76. Następnie Bret przez długie godziny własnoręcznie przycinał, składał i sklejał wydrukowane arkusze na kształt okładki.


Niespodzianką dla chłopców i naszym pożegnalnym prezentem była kopia albumu wręczona każdemu z nich oraz każdemu członkowi personelu ośrodka w ostatni dzień naszego pobytu. Dużo radości sprawił nam fakt, że wszyscy byli albumem bardzo podekscytowani. Personel i chłopcy wspólnie słuchali nagrań, dumnie podśpiewywując, co sprawiło, że nasz wysiłek został nagrodzony.

Razem z Bretem i Willy'm wypożyczyliśmy profesjonalne głośniki i sprzęt nagłaśniający i tydzień przed naszym wyjazdem zorganizowaliśmy dla chłopców konkurs na najlepszy utwór. Każda z grup wykonała swój utwór przed widownią złożoną z wszytkich mieszkańców oraz pracowników ośrodka. Były to występy z playbacku, ale mieliśmy też mikrofon, który działał, więc chłopcy śpiewali wraz z nagraniem odtwarzanym bardzo głośno dzięki głośnikom o potężnej mocy. Było to naprawdę udane przedsięwzięcie, któremu towarzyszyły dobra zabawa i dużo śmiechu. Bret, ja oraz wybrani pracownicy ośrodka stanowili jury i oceniali występy pod kątem muzyki, wykonania i stylu. Jeden z chłopców, Abdallah, był mistrzem ceremonii.


Nagrodę dla zwycięzcy stanowiło nagranie nowego teledysku do ich piosenki (przez Breta). Oczywiście Bret nakręcił niezbędny materiał podczas naszego ostatniego tygodnia w ośrodku i ujawni skończony teledysk w ciągu następnych kilku tygodni.

Po zakończeniu konkursu chłopcy byli podekscytowani i rozbawieni, więc wyjawiliśmy im naszą ostatnią niespodziankę. Otrzymaliśmy zgodę od zarządu ośrodka, aby kontynuować muzyczną zabawę do późnych godzin wieczornych. Willy przygotował dla chłopców ich ulubione utwory lokalnych muzyków, które wydobywały się z głośników do późnych godzin wieczornych. Wszyscy tańczyli przez wiele godzin. Zarówno ja, a zwłaszcza Bret byliśmy na wielu imprezach i w wielu klubach, ale nikt nie bawi się tak pierwszorzędnie jak te dzieciaki! Muzyka daje im dostęp do wolności, zupełnie się relaksują i szaleją na parkiecie. Po imprezie Bret i ja wracaliśmy do domu spoceni i spłakani.

Poniżej możecie obejrzeć krótki filmik pokazujący w skrócie ekscytujące zdarzenia konkursowe. Ścieżka dźwiękowa to utwór najmłodszej grupy z albumu, True Boys, a cały album można pobrać za darmo pod tym adresem: bretreecordstudio.bandcamp.com.

24.8.12

Burza W Głowie (i Sercu)

Wszystko nabrało ogromnego pędu, którego się nie spodziewaliśmy. Zabieganie i mnóstwo zajęć, które przewidzieliśmy na nasze ostatnie dwa tygodnie stały się rzeczywistością. Nie udało się nam nawet znaleźć czasu na nasze trzy ostatnie niedzielne wpisy! Ten tekst zaczęłam pisać dwa tygodnie temu, a kończę go siedząc na podłodze na lotnisku w Doha, czekając na lot do Londynu. Póki co, oszczędzimy Wam emocjonalnego zakończenia tej największej w życiu przygody i wykorzystamy ten wpis, ay opisać zdarzenia, które miały miejsce przed naszym wyjazdem.


Dwa tygodnie temu Faraz (jego rodzina założyła ośrodek 10 lat temu) oraz jego mama przylecieli do Kigali na trzy dni. Od dłuższego czasu jesteśmy w bliskim kontakcie z Farazem, informujemy go o naszych opiniach i wrażeniach dotyczących ośrodka. Wspólnie z nim staramy się znaleźć najlepsze rozwiązania na przyszłość dla ośrodka oraz zdecydować, jakie działania są najbardziej potrzebne. Niedawne oświadczenie rządu Rwandy informujące, że planuje on zamknąć wszystkie sierocińce i ośrodki dla dzieci ulicy sprawiło, że chłopcy stali się bardzo zaniepokojeni i mniej zdyscyplinowani. Zaczęli się obawiać, że ponownie trafią na ulicę. Na szczęście Faraz miał spotkanie z przedstawicielem Krajowej Rady ds. Dzieci. Wynik spotkania był pozytywny. Rząd ma długoterminowy plan, więc ośrodek nie zostanie zamknięty w najbliżeszj przyszłości (bynajmniej nie przez kolejne 5-10 lat), a osoba przewodnicząca komisji jest bardzo zainteresowana współpracą z ośrodkiem w celu ustalenia jak najlepszych rozwiązań dla dzieci, które znalazły się w tej trudnej sytuacji. Zarówno chłopcy, jak i my z ulgą usłyszeliśmy te wieści od Faraza.


Bret i ja spotkaliśmy się z Farazem, aby omówić różne aspekty funkcjonowania ośrodka oraz przedstawić mu nasze opinie. Z przykrością stwierdziliśmy, że po raz ostatni spotykaliśmy się z Farazem jako nadworni wolontariusze. Niemniej jednak nasze wsparcie dla ośrodka na pewno nie ustanie, nawet z dużej odległości! Mieliśmy też zaszczyt poznać mamę Faraza, która jest psychoterapeutką. Już od dłuższego czasu rozmawialiśmy z Farazem o potrzebie zaoferowania chłopcom szerzej zakrojonego wsparcia i terapii, ponieważ większość z nich była w różny sposób maltretowana. Mama Faraza zgodziła się pomóc zorganizować i nadzorować taką właśnie pomoc, która pozwoli ośrodkowi funkcjonować w bardziej zaawansowany sposób. Ubóstwo, z którego pochodzą chłopcy nie jest problemem w ośrodku, ich podstawowe potrzeby są zaspokajane, mają oni dostęp do edukacji oraz opieki zdrowotnej. Wszystko to jest niesamowite i stanowi ogromny sukces ośrodka. Jednak żaden sukces nie oznacza, że należy spocząć na laurach. Podczas naszego pobytu w ośrodku staliśmy się bardzo świadomi faktu, że wielu chłopców doświadczyło złożonej traumy, a najlepszym rozwiązaniem ich problemów byłaby pomoc ze strony wykwalifikowanych i współczujących profesjonalistów. Faraz, dzięki wsparciu ze strony swojej mamy, podjął już działania, aby zapewnić chłopcom tego rodzaju pomoc, która pozwoli im na leczenie ran niewidocznych gołym okiem. Jest to niewątpliwie bardzo pozytywny i ekscytujący plan dla ośrodka i z niecierpliwością czekamy na rozwój wydarzeń z tym związanych.

Pisaliśmy wcześniej, że mamy pewne obawy dotyczące chłopców, którzy pozostają w ośrodku przez długi okres czasu, którzy tracą przez to umiejętność samodzielnego przetrwania i stają się zależni od ośrodka. Rozmawialiśmy z Farazem na ten temat i podjął on decyzję, że więcej czasu i uwagi zostanie poświęcanych przygotowaniu chłopców do powrotu do społeczeństwa, rodziny i dorosłego życia - kolejny bardzo pozytywny krok.

Niektórzy chłopcy mają rodziny, do których potencjalnie mogą wrócić w przyszłości. W zeszłym tygodniu spędziliśmy dzień w drodze. Wraz z opiekunem socjalnym chłopców wybraliśmy się z wizytą do rodzin trzech starszych chłopców, którzy w styczniu pójdą do szkoły średniej. Kiedy myśleliśmy już, że mniej więcej zrozumieliśmy Afrykę, ponownie nas ona zaskoczyła.


Jechaliśmy po asfaltowej drodze przez około półtora godziny, za miejscowość o nazwie Gitarama, gdzie skręciliśmy na polną drogę. Kierowca musiał manewrować pomiędzy tysiącem dziur i zabójczych zakrętów, wspinając się po zboczach tego kraju "tysiąca wzgórz". Mijaliśmy plantacje ryżu i kawy, zagłębiając się coraz bardziej w wiejski, pokryty brunatnym kurzem pejzaż. Nareszcie zatrzymaliśmy się, wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się na wąską ścieżkę biegnącą w dół stromego zbocza w kierunku dwóch małych chatek umiejscowionych w szczerym polu, otoczonych dookoła zapierającymi dech w piersiach widokami zielonych wzgórz oraz gór. To tutaj mieszka rodzina osiemnastoletniego rezydenta ośrodka. Jego mama mieszka tu sama, w maleńkiej chatce zbudowanej z patyków i ziemi. Jego wujek mieszka w chacie obok. Bieda i ubóstwo są tutaj potworne, ale w niesamowity sposób mieszają z życzliwością i ciepłem okazanym nam jako gościom.

Chatka znajduje się dosłownie na pustkowiu, co stanowiło drastyczny kontrast do naszej codziennej miejskiej rzeczywistości. Zaskoczyły nas przejmująca cisza i spokój tego miejsca. Nic nie psuło tutaj widoku gór - żadnych słupów z liniami elektrycznymi, żadnych kominów farbyk, nawet żadnych budynków - nic, zupełnie nic dookoła. Odgłosy wiatru brzmiały cudownie i kojąco. Mama naszego rezydenta jest bardzo biedna, jej mąż przebywa obecnie w więzieniu. Nie ma ona więcej dzieci, więc udaje je się przetrwać na tym, co uda jej się uprawiać wokół domu (nie ma ziemi rolnej), a podczas sezonu zbiorów kawy podejmuje się ona prac dorywczych. Jej sypialnia jest też jej kuchnią, a drugie pomieszczenie, do którego wchodzi się z zewnątrz, jest zupełnie puste. Podłoga to gleba pełna dziur. W chatce nie ma dosłownie nic, tylko łóżko zrobione z kilku desek, prowizoryczny piecyk opalany drewnem lub węglem drzewnym oraz kawałek sznurka, na którym wisi kilka ubrań. Przyglądając się temu wszystkiemu byłam zszokowana, a moje serce przepełniał żal. W mojej głowie tłoczyło się wiele pytań: "Jak możemy myśleć o odesłaniu naszego rezydenta do tego miejsca?".


Jego szanse na lepsze życie są tutaj znikome. Jednak kocha on swoją matkę i może któregoś dnia, dzięki jego edukacji, życie jego i jego bliskich ulegnie poprawie. Podczas naszej krótkiej wizyty wydarzyło się coś wspaniałego. Nasz rezydent zaśpiewał dla swojej rodziny swoją piosenkę
pt. "ntawe uzagusimbura". Bret nagrał ją do albumu Kigali Street Kidz, a nasz przyjaciel Eric Biondo skomponował i nagrał piękną muzykę do piosenki. Przywieźliśmy ze sobą odtwarzacz MP3 i małe głośniki, dzięki którym wszyscy usłyszeli nagranie. Nasz wychowanek śpiewał do nagrania i naprawdę wspaniale było patrzeć na niego - był szczęśliwy i dumny.


Podczas wszystkich trzech wizyt spotkaliśmy się z ogromną ciekawością i życzliwością ze strony lokalnych społeczności. 'Biali ludzie' rzadko trafiają w te odległe miejsca, więc bardzo odstawaliśmy od reszty. Podczas drugiej wizyty zgromadziła się wokół nas duża grupa dzieci, które bardzo chciały nam się przyjrzeć z bliska, dotknąć nas, przywitać się i przetestować kilka znanych im angielskich słów. Kiedy byłam w domu rodziny jednego z chłopców wraz z opiekunem, bardzo głośny i szalony wręcz śmiech sprawił, że wyjrzałam na zewnątrz. Okazało się, że Bret tańczył dla dzieci, a one trzymały w dłoniach nasz aparat i go nagrywały. Widok tych biednych chłopców i dziewczynek, który życie jest ciężkie i ponure, zaśmiewających się do rozpuku, ich śmiech tak niewinny, sprawił, że poczułam ogromną radość. Zresztą ten śmiech był bardzo zaraźliwy! Trzy lub czteroletni chłopcy i dziewczynki, których mijaliśmy wcześniej po drodze i którzy nieśli na głowach pojemniki z wodą i małe słupki cegieł (4 do 6), rechotali się jak szaleni patrząc po prostu na Breta. To niesamowite, co kilka pokazowych kroków breakdancingu potrafi zdziałać...co potrafi zdziałać śmiech. Naprawdę z trudem zostawialiśmy te dzieciaki.




Skierowaliśmy się do naszego ostatniego domostwa. Postanowiłam zostać na zewnątrz. Wiele dzieci z pobliskich domów zaczęło się gromadzić wokół nas, więc chciałam spędzić z nimi trochę czasu, poświęcić im trochę uwagi, zapytać o imiona i przywitać się. Wszystkie maluchy były naprawdę cudowne. Ich oczy wpatrywały się we mnie z taką intensywnością, że moje serce zaczęło bić szybciej. Poczułam, że każde z tych dzieci ma w sobie niesamowity potencjał, ale byłam też boleśnie świadoma faktu, że niewielu z nich uda się ten potencjał zrealizować. Patrzyłam na ich uśmiechnięte twarze i starałam się na tych uśmiechach skoncentrować. Te uśmiechy, chichotanie, szeptanie do siebie nawzajem o 'białej kobiecie', to wszystko to szczęśliwe chwile, kiedy dzieci mogą zapomnieć o rzeczywistości. Mogą zapomnieć o tym, że ich jedyny posiłek tego dnia to znaleziony na ziemi surowy ziemniak, że ich ubrania są porwane i brudne, że nie mają butów, zabawek, że nie mają wody do picia.

Jednak my nie możemy po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Niemożliwym jest nie myśleć o ogromnej niesprawiedliwości. Jedyne co możemy zrobić to mieć nadzieję, że te dzieci przetrwają, że ich odporność i siła pomoże im przetrwać. Wiele takich myśli kotłowało się w mojej głowie, sprawiając, że oczy miałam pełne łez, a w sercu odczuwałam winę i ogromny ciężar. Nie sposób było nie myśleć o tym, że za dwa tygodnie będę w rozpędzonym Londynie, w mojej ulubionej taniej chińskiej knajpce, na spotkaniu ze znajomymi; że MOJE życie, moje łatwe i wygodne życie, potoczy się dalej. Przepraszem, że może brzmię negatywnie, ale moje serce przepełnia smutek i żal.

Podczas trzeciej wizyty również zdarzyło się coś pięknęgo. Spotkałam tam starszą kobietę, która próbowała ze mną rozmawiać. Po chwili pobiegła gdzieś i wróciła z marchewką. Zaraz potem zaprosiła mnie do swojego domu, gdzie wraz z mężem mieli około 15 kg marchwi, którą wykopali właśnie na polu. Mogłabym może kupić kilogram dla mnie i Breta, ale patrząc na tę kobietę i jej meża, na to jak ciężko pracowali na to żniwo, postanowiłam kupić cały wór marchwi dla chłopców w ośrodku. Sprawiło to tej starszej parze ogromną radość, albowiem nie musieli on maszerować przez wiele kilometrów z tym ciężkim workiem do miasteczka, aby sprzedać marchew na rynku. Kiedy transakcja została już zakończona, a marchew wylądowała w samochodzie, zapytałam kobietę, czy mogłabym zrobić sobie z nimi zdjęcie na pamiątkę. Starsi państwo zgodzili się z ogromną życzliwością, ale kobieta pobiegła nagle w kierunku domu. Powróciła po kilku minutach, tym razem ubrana w czystą bluzkę i chustę na głowie. Uśmiałam się z tego powodu, gdyż potwierdziło to fakt, że kobiety na całym świecie są takie same, niezależnie od bogactwa, pozycji społecznej, narodowości, miejsca zamieszkania, itp. Wszystkie chcemy dobrze wyglądać na zdjęciu!


Do domu wróciliśmy późnym popołudniem, zmęczeni po długiej i wyboistej drodze. Nasz ogólny nastrój był pozytywny - byliśmy zadowoleni, że chłopcy mieli możliwość odwiedzenia swoich rodzin, a co najważniejsze, oni sami zdawali się być z tego powodu naprawdę szczęśliwi. Byliśmy też szczęśliwi, że mieliśmy możliwość odwiedzić tak niesamowite miejsca i poznać wspaniałych ludzi w tych odległych i małych społecznościach. Są to ludzie, którzy mają niewiele rzeczy materialnych i którzy mogli nas po prostu zignorować, ponieważ jesteśmy od nich tak różni, jednak mimo to okazali nam życzliwość i powitali nas bardzo serdecznie.


Pod koniec tygodnia pogoda stała się kapryśna. Nietypowo dla tej pory roku (pora sucha) spadł deszcz, a nawet mieliśmy silną burzę. Wstęga błyskawicy rozdzierająca wielkie afrykańskie niebo to niesamowity widok. Zaraz potem wyszło słońce i wróciła wilgotność. Taka nagła zmiana pogody była niespodziewana, ale w pewnym sensie była odzwierciedleniem mojego samopoczucia. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu czułam się tak rozdarta. Nawet kiedy przeprowadzałam się do obcego kraju, zostawiając całą swoją rodzinę w Polsce, nie czułam tak przytłaczającego smutku. Przypomina on właśnie deszcz albo burzę - pojawia się bez ostrzeżenia. Czuję, że ściska mnie w gardle, a oczy wypełniają łzy. Cokolwiek może wywołać taką reakcję - ostatnie dni są o wiele bardziej sentymentalnie nastrojone. Może być to spacer ulicą, kiedy to konduktor krzyknie do mnie z autobusu zachęcając mnie do podróży, a ja odpowiem mu w języku kinyarwanda, a on uśmiechnie się do mnie od ucha do ucha (mimo iż moja odpowiedź to: nie, dziękuję). Może być to kobieta na wózku inwalidzkim, która codziennie żebrze na ulicy, a z którą zawsze witam się rano w drodze do ośrodka. Może to też być wypad na rynek, gdzie kobiety od których kupuję warzywa, owoce i inne produkty od kilku miesięcy nazywają mnie 'przyjaciółką', plotkują ze mną, nigdy nie biorą ode mnie więcej pieniędzy niż od Rwandyjczyka i zapraszają mnie do swoich domów i rodzin. Tak, wszystkie te sytuacje wywołują smutek i melancholię. No i oczywiście są też nasi chłopcy. Wiedzą, że wyjeżdżamy i są smutni. Są oni jednak jednocześnie bardzo życzliwi, mądrzy i wyrozumiali. Wielu z nich napisało do nas list i kartki z podziękowaniami, wielu nareszcie opowiedziało historię swojego życia, a wielu nadal spędza z nami czas i przynosi radość. Wielu chłopców dopiero niedawno całkowicie otworzyło się przed nami. Czujemy się bardzo dumni z tych relacji, ale jednocześnie odczuwamy fizyczny ból, ponieważ już niedługo zostawimy chłopców, wyjedziemy. Moja głowa pełna jest wątpliwości, kiedy staram się zdecydować, czy nasza praca i pobyt tutaj będą długoterminowo miały pozytywny efekt na chłopcach, czy może nasze działania były zbyt powierzchowne, zbyt krótkotrwałe. Kiedy tak rozmyślam, widzę uśmiechy chłopców, słyszę tych, którzy kilka miesięcy temu nie mówili słowa po angielsku, jak teraz swobodnie mówią, a nawet poprawiają innych, przyglądam się chłopcom, którzy godzinami niezmordowanie rysują i wtedy myślę, że może jednak nasz pobyt przyniósł im jakieś korzyści, dał im nadzieję i pewność siebie.


Jedno jest pewne - Faraz bardzo dobrze to podsumował - staliśmy się częścią rodziny ośrodka EDD i podobnie do rodziny, w której każde z nas się urodziło - nic tego nie zmieni. Ci chłopcy na zawsze pozostaną w naszych sercach. Przed nami ostatni tydzień z nimi i na pewno spędzimy go na dobrej zabawie i będziemy mieli o czym pisać, zanim na dobre pożegnamy się z Rwandą.

31.7.12

Chwila Przerwy Przed Końcowym Sprintem


To Mama Jalic. Mieszka w domu zbudowanym z ziemi i patyków w slumsie, w centrum największego miasta Rwandy. Mama Jalic ma pięcioro dzieci, a jej mąż nie żyje. Podejmuje się ona dorywczych prac, takich jak praca na budowie i sprzątanie domów, ale rzadko kiedy ma wystarczającą ilość pieniędzy, aby nakarmić swoją rodzinę. Czasami dostaje worki ryżu, fasoli albo kawungi (zmielone na mąkę ziarna kukurydzy) od sąsiadów, którzy znają jej sytuację.


To Jalic. Powyżej opisana bieda zmusiła go do żebrania na ulicach już jako małe dziecko. Podobnie do wielu innych dzieci ulicy, jego dzieciństwo wypełniały głód, przestępstwa, więzienie, maltretowanie, itp. Na szczęście znalazł on drogę do ośrodka Les Enfants de Dieu. Jalic uczęszcza obecnie do szkoły i zmienia swoje życie na lepsze. Jest on jednym z naszych ulubionych chłopców, ponieważ jest on niesamowicie inteligentny, nie daje sobie pluć w przysłowiową kaszę, a także jest przezabawnym łobuzem. Spędzanie z nim czasu jest niczym spędzanie czasu z kimś w naszym wieku. Ulica pozbawia dzieci dzieciństwa, a także niezmiernie i przedwcześnie je postarza.

Bret nagrał wywiad z Jaliciem i jego mamą przy pomocy Willy'ego. Wywiady te zostaną wykorzystane w filmie dokumentalnym na temat sytuacji dzieci ulicy w Rwandzie, nad którym obecnie pracuje Bret. Historia Jalica jest jedną z tysiąca jej podobnych. Wiele osób myśli, że Les Enfants de Dieu jest sierocińcem, ale tak nie jest. Większość chłopców ma rodziny, ale te rodziny zazwyczaj nie są w stanie ich wychowywać ze względu na swoje ubóstwo, a także liczne potomstwo. Celem filmu będzie edukacja biednych warstw społeczeństwa Rwandy, przedstawienie im sytuacji dzieci ulicy i zachęcenie do rozważenia liczby potomstwa, na które się decydują, a także przedstawienie problemu dzieci ulicy w Afryce na Zachodzie. Kiedy film będzie już gotowy, Willy ma zamiar podróżować po Rwandzie i pokazywać film wiejskim społecznościom na swoim laptopie.

Oboje z Bretem uważamy, że przeludnienie jest największym indywidualnym problemem, z którym ludzkość musi się dziś zmierzyć. Niemal każdy inny problem, z którym się współcześnie borykamy jest jedynie jego objawem. Nasz przyjaciel Dr. Barry J. Gibb (który sam też wybiera się na wyprawę do Afryki dla fundacji The Wellcome Trust) nakręcił niedawno wywiad z Davidem Attenborough (Bret zieleniał z zazdrości o swojego idola), w którym to wywiadzie ten niesamowity człowiek błyskotliwie podsumowuje obecną sytuację (jak tylko on potrafi!). Wywiad można obejrzeć poniżej (po angielsku oczywiście). Zapewniamy Was, że nasze doświadczenia w Rwandzie z ostatnich czterech miesięcy odzwierciedlają główne argumenty Attenborough'a.



Przepaść ekonomiczna pomiędzy przeciętnym mieszkańcem Zachodu a przeciętnym mieszkańcem Trzeciego Świata jest ogromna. Wszyscy o tym wiemy, ale NAPRAWDĘ możemy to pojąć dopiero wtedy, kiedy zobaczymy to na własne oczy, poczujemy i posmakujemy, kiedy stanie się to częścią naszego codziennego życia. Najbardziej przykrą częścią tego doświadczenia jest fakt, że ludzie po obu stronach tej ekonomicznej przepaści są w gruncie rzeczy tacy sami. Co jest jeszcze bardziej przygnębiające, to fakt, że sytuacja ulegnie znacznemu pogorszeniu i to na skalę tak ogromną, że ludzkość jeszcze czegoś takiego nie doświadczyła. Populacja Ziemi wymknęła się spod kontroli, zasoby się kończą, a Matka Natura ma się gorzej niż zaskakująco znikoma pokrywa lodowa w Arktyce. Po co więc próbować? Po co zabierać do sklepu swoją własną torbę na zakupy, kiedy miliony innych mieszkańców globu przynoszą do domu kilka plastikowych reklamówek dziennie i wyrzucają je prosto do śmieci? Po co dawać dzieciom ulicy nadzieję, kiedy żyjąca obok zamożna osoba gromadzi w ciągu tygodnia więcej rzeczy i zasobów niż to dziecko zobaczy podczas swojego całego życia? Szczerze mówiąc, razem z Bretem borykamy się z tego typu pytaniami.


Na szczęście odpowiedź jest prosta - życie. To co jest naprawdę ważne, to jak czujemy się w środku i jak czują się inni wokół nas. Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu, Willy i Didier właśnie wrócili z Londynu. Była to dla nich niesamowita przygoda. Po tym, jak Willy opowiedział nam o wszystkich wspaniałych rzeczach, które widział, których posmakował i doświadczył, stwierdził: "…ale nie chciałbym tam mieszkać. Nikt się z nikim nie wita, ani nie rozmawia".

Od kilku tygodni Bret trenuje taniec z dwoma młodymi chłopakami w pobliskiej dzielnicy Kimisagara. Ich historia jest bardzo ciekawa, ale napiszemy coś więcej na ich temat w przyszłości, kiedy Bret skończy robić krótki film o nich. Kimisagara to slums położony niedaleko naszego domu i fabryki. Jeśli ktoś ukradnie ci rower w Kigali, najprawdopodobniej znajdziesz go właśnie tam. Kiedy Bret po raz pierwszy przyjechał do Afryki z Pervezem, nigdy by mu się nie śniło, aby wybrać się do tej dzielnicy samemu. Jego nastawienie było całkowicie "zachodnie" i pełne strachu. Teraz Bret maszeruje bez pardonu wijącymi się wśród chat zbudowanych z ziemi i patyków ścieżkami. Dzieci, często zupełnie na golasa, wybiegają jak szalone z odległych zakamarków, aby się przywitać i krzyczą "Muzungu! Muzungu!". Staruszki machają na powitanie wieszając pranie. Mężczyźni grają w bilard na stołach ustawionych w pomieszczeniach przypominających jaskinie, wyżłobionych w zboczach wzgórz. Każdy kąt i zakamarek tętni życiem. Domostwa sąsiadów zazębiają się. Bieżąca woda jest luksusem. Niektóre z wydeptanych przez bose stopy ścieżek dosłownie kończą się w czyimś pokoju. Któregoś dnia Bret pogubił się wracając do domu na skróty i znalazł się na czyimś prywatnym podwórku pod skarpą. Mieszkańcy domu nie chcieli go wypuścić, nie dlatego, że chcieli zadzwonić na policję, ale dlatego, że chcieli zaprosić go do środka niczym gościa. Niestety wyjmowanie aparatu w tym bardzo intymnym otoczeniu w sposób zrozumiały wpływa na przyjazną atmosferę. Czulibyśmy się jak intruzi paradując z nim w ręku, dlatego też nie mamy wielu zdjęć z tej okolicy. Dzieciaki to jednak inna para kaloszy - uwielbiają wręcz pozować do zdjęć, zwłaszcza, kiedy zgubiły swoje przednie mleczaki, więc nigdy im nie odmawiamy, jeśli proszą nas o zdjęcie.


Przed nami ostatnie trzy tygodnie naszej przygody. Wiele z rozpoczętych projektów zbliża się ku końcowi, więc do momentu, kiedy wejdziemy do samolotu i pożegnamy sę z tym nieprzeciętnym miejscem, które na zawsze będzie już częścią nas, będziemy mieli mnóstwo pracy. 42 metalowe skrzynki, które udało się nam zamówić dzięki szczodrości i wsparciu wielu znajomych, zostały już zbudowane. Jutro odbieramy nasze zamówienie i zawozimy je do ośrodka. Napiszemy więcej o tych cennych skrzynkach w kolejnym wpisie.


Kolejnym ważnym projektem i wielkim sukcesem jest biblioteka. Pracę nad nią rozpoczęły poprzednie wolontariuszki - Elena i Ally. Miejsce to stało się przystanią dla kreatywności chłopców. Kiedy przyjechaliśmy do Rwandy, chłopiec o imieniu Moses (poniżej) prawie w ogóle z nami nie rozmawiał. W zeszłym tygodniu czytał na głos z Dorotą bezustannie przez trzy godziny! Nawiązaliśmy już kontakt z kolejnym wolontariuszem, aby upewnić się, że ten projekt nadal będzie funkcjonował, a drzwi biblioteki pozostaną zawsze otwarte po naszym wyjeździe.


Bret nie narzucał chłopcom breakdancingu, ponieważ on sam wie, że jest to coś bardzo osobiestego, że nie jest to dla każdego. Wyłoniła się jednak grupa chłopców, którzy naturalnie wyczuli ten taniec, tak jak to powinno się odbywać. Sibomana stał się przyjacielem i najbardziej utalentowanym uczniem Breta. Bret ogromnie będzie tęsknił za wspólnymi treningami oraz lekcjami angielskiego i kinyarwanda rozpisanymi kredą na boisku. Cierpliwe i spokojne podejście Sibomana'y oraz jego chęć nauczenia się tego tańca są niesamowite. Bret osiągnął takie zrozumienie tańca dopiero około trzydziestki.



Na szczęście poznaliśmy dwóch młodych mężczyzn z Rwandy, którzy pochodzą z miejscowości Gisenyi, a o których już wspominaliśmy. Abdoul i Amani (poniżej w tej kolejności) przejmą nauczanie tańca i innych zajęć sportowych w ośrodku, kiedy my wyjedziemy. Od jakiegoś czasu przyjeżdżają z nami do ośrodka raz w tygodniu, a chłopcy bardzo ich już polubili. Abdoul i Amani są profesjonalnymi akrobatami, żonglerami i tancerzami, którzy desperacko próbują nauczyć się podstaw breakdancingu od Breta. Prawda jest jednak taka, że są oni niesamowicie utalentowani i na pewno rozpracują wszystko samodzielnie. Bret niedługo pokaże film, który zaprezentuje Wam ich umiejętności.



W ośrodku pracuje księgowa, Sangeetha, o której pisaliśmy już wcześniej. Tak się składa, że Sangeetha jest też naszą bardzo gościnną sąsiadką. Wielokrotnie zaprosiła nas na wyśmienite południowo-indyjskie posiłki, którymi zajadamy się w towarzystwie jej rodziny, oraz za które pozostaniemy jej dozgonnie wdzięczni! Sangeetha z pasją podchodzi do ośrodka i regularnie przywozi tutaj ze sobą swoich synów, którzy bawią się z mieszkańcami EDD, kiedy ich mama podlicza przysłowiowe słupki. Z przyjemnością przyglądamy się, jak dzieci z tak różnych światów, tak świetnie się ze sobą dogadują.


Chłopcy mają teraz wakacje, a niektórzy z nich mają w Kigali rodziny. Razem z Bretem planujemy zabrać kilku z nich na wizytę u bliskich. W ten weekend odwiedziliśmy rodzinę Didier. Ze względu na wyjazd do Londynu, który był oczywiście niezmiernie ekscytujący, Didier czuje się nieco zagubiony. Planowaliśmy też zabrać innego chłopca na wizytę u ojca, ale niestety przyłapano go, kiedy bez pozwolenia opuszczał ośrodek. Zazwyczaj takie zachowanie oznacza poważną karę, a jeśli się powtarza, nawet wydalenie z ośrodka. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się ciocia chłopca, która zaoferowała, że zajmie się nim począwszy od końca sierpnia. Mamy nadzieję, że takie rozwiązanie okaże się terapeutyczne. Mimo iż ten chłopiec doświadczył poważnej traumy, jest on niesamowicie utalentowanym artystą. Przy odrobinie pomocy i wsparcia ma szansę na profesjonalną karierę wykorzystując swój talent. Bret będzie bardzo tęsknił za ich wspólnymi sesjami rysowania, ponieważ wiele się od tego chłopca nauczył.


Kolejny ważny projekt, który pojawił się bardzo spontanicznie to album Kigali Street Kidz. Album zawierał będzie 13 utworów muzycznych zaśpiewanych przez chłopców, a które zostały zmontowane i udźwiękowione przez znajomych Breta na całym świecie, którzy to bezinteresownie poświęcili swój czas. Bret napisze o tym projekcie osobno i opowie Wam coś więcej o producentach muzycznych, muzykach, przygotowaniu 130 okładek na CD, a także o konkursie na najlepszą piosenkę z udziałem wszystkich grup, który odbędzie się w ośrodku. Zwycięzca konkursu w nagrodę otrzyma możliwość nakręcenia teledysku przy pomocy Breta, a wszystkie grupy pojawią się w nagraniu. Pomysł konkursu bardzo zmobilizował chłopców, którzy codziennie gromadzą się wokół Breta, aby usłyszeć kolejną gotową piosenkę. Niemal każdy chłopiec w ośrodku ma przezwisko i Bret jest bardzo dumny ze swojego, nadanego mu przez chłopców - Bret Reecord (włącznie z melodyjką).


Specjalne podziękowania należą się koledze z Francji - Neitsabès Terub (aka A76), który zaprojektował poniższą okładkę do albumu. Naprawdę wspaniale udało mu się połączyć esencję ducha hip-hopu z afrykańskiej perspektywy. Osoby, które są zaznajomione z oryginalnymi projektami ulotek hip-hopowych prize artystów takich jak Phase II na pewno docenią ten wysiłek. Nie rozpisując się, hip-hop jest przykładem życia i twórczości w nieciekawym otoczeniu, gdzie swoista pomysłowość, dzielenie się, przyjaźń sprawiają, że warto żyć nawet wtedy, kiedy wszystko dookoła się wali.

29.7.12

Zakurzeni

W Rwandzie trwa teraz pora sucha. Jednak nasze życie obfituje w przeróżne zdarzenia, których w ostatnim tygodniu było tak wiele, że nie wiemy od czego zacząć. Najważniejsza wiadomość dotyczy pobytu czterech osób związanych z ośrodkiem w Londynie. Polecieli tam na pokaz filmu Breta "Yes, Man!' w centrum kulturalnym Southbank Centre. Te osoby to Faraz Ramji - właściciel naszego ośrodka, Rafiki Callixte - kierownik ośrodka, Willy Mutabazi - były rezydent ośrodka, który obecnie mieszka z mamą oraz Didier - obecny 10-letni rezydent naszego ośrodka. Na szczęście ich gospodarz w Londynie oraz niestrudzona fanka naszego ośrodka Kate Scanlan prowadzi blog opisujący ich przygody w Londynie, abyśmy wszyscy mogli zobaczyć, co tam porabiają.

Znaczenie pokazu filmu oraz wizyty chłopców w Londynie jest dla nas dość trudne do pojęcia. Wielkie podziękowania należą się Kate z Catalyst Rwanda za jej nieustającą pracę i wsparcie. To dzięki Kate film Breta został pokazany w jednym z największych centrów kulturalnych w Wielkiej Brytanii, a urywki filmu przedstawiono na żywo w weekendowym programie BBC World Service. Fragmenty filmu zostaną też pokazane przez kanał Africa Channel telewizji kablowej Sky. Bret jest też w kontakcie ze stacją telewizyjną, która jest zainteresowana nabyciem praw do pokazania całego filmu. Bret jest z natury nieśmiały i woli robić swoje i pracować nad swoimi projektami niż brać udział w publicznych pokazach. Bez udziału Kate, która zajęła się spotkaniami i promocją, pewnie nie byłoby takich rezultatów. Dziesięciolatek, który żył na ulicach Kigali poleciał do Londynu! Nasz przyjaciel Pervez, który jeszcze bardziej zawzięcie niż Bret unika sytuacji towarzyskich, usłyszał swój głos wraz z milionami innych na BBC!

Wszystko to jest bardzo ekscytujące - nie dlatego, że jest to swoiste ukoronowanie dotychczasowych wysiłków, ale ponieważ jest to dobry początek i odskocznia dla nowego filmu, nad którym obecnie pracujemy, oraz który ujawni wiele przykrych faktów dotyczących życia dzieci ulicy. Oto link do pierwszego filmu Breta, który otworzył drzwi do dalszej współpracy z wieloma organizacjami (możecie śmiało podawać go dalej!):


Przed wyjazdem Willy'ego do Londynu postanowiliśmy, że kobiety ze spółdzielni powinni wypełnić pustą walizkę swoimi kreacjami. Mieliśmy nadzieję, że Willy będzie mógł zaprezentować je naszemu potencjalnemu klientowi w Wielkiej Brytanii, który sprzedaje tego typu towary przez internet.

Próbki nie tylko się spodobały, ale rozeszły się niczym ciepłe bułeczki. Willy otrzymał pozwolenie, aby sprzedać je na terenie centrum kulturalnego Southbank, które to odstąpiło od swoich zasad i nie pobrało od Willy'ego żadnej prowizji (zdjęcie poniżej z blogu Kate). Willy zarobił ponad £200, co stanowi znaczny dochód dla kobiet ze spółdzielni. Mama Willy'ego nie posiadała się z radości, kiedy powiedzieliśmy Willy'emu o wyjeździe do Londynu. Kiedy Willy wróci do domu z pieniędzmi, nie wiemy co jego mama zrobi ze szczęścia! Chcieliśmy też skorzystać z okazji i poprosić przyjaciół i członków rodziny, a także nowożeńców, którzy spodziewają się od nas jakiegoś drobiazgu, aby zerknęli na nasz ostatni wpis, gdzie wkleiliśmy dodatkowe zdjęcia przedmiotów robionych przez kobiety ze spółdzielni. Dajcie nam znać, jeśli coś wpadnie Wam w oko (można kliknąć prawym przyciskiem myszki i skopiować link), ponieważ we wtorek 31 lipca składamy u Mamy Willy'ego zamówienie!

Skończył się semestr szkolny, więc chłopcy mają wolne. Większość z nich osiągnęła dobre wyniki. Wielką przyjemność i radość sprawił nam Sam, który jako dziecko spędził wiele lat na ulicach Kigali. Oto chłopiec, który jako dziecko stracił ojca, oraz który żył na ulicach poniżany przez społeczeństwo i postrzegany jako pasożyt. Udało mu się jednak znaleźć sposób na wiarę w swoje siły i zacząć nowe życie w ośrodku. W tym semestrze był najlepszym uczniem w klasie. Warto wiedzieć, że nasz ośrodek wysyła chłopców do dobrej szkoły, gdzie uczą się oni obok dzieci, które mają nad nimi przewagą w formie stabilnych rodzin. Brawo, Sam! Sam zaimprowizował teżdo kamery piosenkę pt.: "Hi, Hi, Hi, Good morning!", którą możecie obejrzeć na końcu wpisu.

Ponieważ chłopcy mają czas wolny od szkoły, ogólna atmosfera jest bardzo pozytywna. Dni wypełnione są grą w piłkę i relaksem przy stole bilardowym (nieco zmaltretowanym i wspartym na cegłach, ale może być). Mieli oni też ucztę rybną, kiedy wyłowili część ryb ze stawu na terenie ośrodka. Uśmiechy chłopców i ich dobre nastroje sprawiają, że zapominamy o tym, co zdarzyło się w tym miejscu niemal 20 lat temu.

Ponieważ trwa pora sucha, krajobraz uległ transformacji. Zielone i soczyste tereny sprzed kilku tygodni są teraz pokryte rdzawo-pomarańczowym kurzem. Chmury tego kurzu, niczym mgła, wiszą w powietrzu cały dzień. Kiedy wieczorem wracamy do domu, zazwyczaj kaszlemy w wyniku wdychania kurzu przez cały dzień. Wiele osób cierpi z tego powodu na dokuczliwe objawy przeziębienia tj. katar, zatoki, kaszel.

Nie wiemy, czy to prawda, ale wyjaśnienia problemu związanego z kurzem przedstawionego nam przez jednego z członków personelu nie sposób zapomnieć. Powiedział nam on, że ludzie zawsze chorują o tej porze roku przez kurz, ponieważ pełno w nim śmierci. Przypomniało nam to, że w tym niewielkim kraju niemal milion osób zostało brutalnie zamordowanych w przeciągu stu dni. Ciała zamordowanych są nadal znajdowane. Kilka lat temu znaleziono zwłoki na terenie ośrodka. Pamiętając te tragiczne wydarzenia, Bret zmontował krótki filmik łączący piosenkę naszego przyjaciela z zespołu Beyondo, której słowa opisują ulotność i drogocenność naszego życia, oraz nagranie filmowe chłopców z ośrodka, którzy zachłannie cieszą się każdym dniem, jak gdyby był on ich ostatnim.


18.7.12

Matka Ziemia

W naszym ostatnim wpisie pisaliśmy o kobietach w Rwandzie, o ich wytrzymałości, determinacji i sile. Mieliśmy na myśli kobiety, które widzimy na codzień - kobiety sprzedające owoce przy drodze, szuflujące cement na placach budowy, sprzedające wyroby na rynku, robiące pranie w rzece czy strumieniu, noszące pojemniki z wodą lub drewno na opał na głowie, karmiące dzieci piersią w zatłoczonych autobusach, gotujące coś dla swoich dzieci na prowizorycznych kuchenkach obok prowizorycznych domów. Codziennie spotykamy też inne kobiety - te, które żyją w świecie luksusów, często utrzymywane przez bogatych mężów, noszące markowe ciuchy, torebki oraz nadmiar biżuterii, wożone super autami, które wyposażone są w kierowcę. Dla nas, czyli osób z zewnątrz, różnica pomiędzy tymi dwiema "klasami" jest boleśnie oczywista. Nieustannie zastanawiamy się, jak długo taki podział może się utrzymywać.


Nasze zeszłotygodniowe spotkanie na boisku do koszykówki z kobietami noszącymi drewno na głowach nie było pierwszym doświadczeniem w kontakcie z tutejszymi kobietami. Ponad miesiąc temu wybraliśmy się na pierwszy wyjazd z Kigali, do południowo-zachodniego miasta Butare (Huye). Ta część Rwandy to kraina kawy. Mieliśmy okazję odwiedzić stację mokrej obróbki ziaren kawy należącą do spółdzielni Maraba Coffee Co-operative. Pracujące tam kobiety były niesamowite. Powitały nas niczym swoje własne zagubione dzieci i okazały nam mnóstwo ciepła i serdeczności, nie wspominając już o wspaniałych uśmiechach na ich twarzach. Sprawiło to, że tego dnia jeszcze bardziej niż zwykle zatęskniliśmy do naszych rodzin i bliskich.


Kobiety pracujące na stacji mokrej obróbki kawy są głównie odpowiedzialne za przebieranie wiśni kawy oraz ziaren kawy. Produkowana w Rwandzie kawa, a obok niej herbata, stanowią najbardziej cenne towary eksportowe kraju. Kawa Maraba uprawiana i zbierana w regione, który odwiedziliśmy zdobyła drugą nagrodę w najbardziej prestiżowym na świecie konkursie kaw "Cup of Excellence". Przemysł związany z produkcją kawy naprawdę zmienia życie mieszkańców Rwandy. Do spółdzielni, którą odwiedziliśmy należy około 2000 małych gospodarstw uprawiających rośliny kawowca i dzięki niej otrzymują oni uczciwe ceny za swoje zbiory. Wiele pracujących tutaj kobiet straciło mężów i rodziny podczas ludobójstwa w 1994 r. Wiele kobiet ma kilkoro dzieci, które trzeba nakarmić i wysłać do szkoły. Kobiety z dumą wykonują swoją pracę, która jest wymagająca, oraz w której potrzebna jest niezmierna dokładność. Wyłącznie dojrzałe i czerwone owoce kawowca powinny być zrywane. Po zerwaniu powinny być dostarczone do punktu skupu lub stacji obróbki w ciągu 6 godzin, w przeciwnym razie ich jakość obniża się. Kiedy rolnicy przywożą wiśnie kawowe do stacji, kobiety wkraczają do akcji i przebierają owoce na długich stołach.


Czas jest tutaj bardzo ważny, więc musi to być bardzo szybki i sprawny proces. Kobiety wybierają owoce, które mają przebarwienia lub nieregularny kształt. Najlepszej jakości owoce trafiają następnie do dużego pojemnika myjącego (te najlepszej jakości toną, a te gorsze wypływają na powierzchnię). Potem owoce lądują w maszynie do usuwania pulpy (miąższu), gdzie skórka i otoczka są usuwana z ziarna kawy.


Po oddzieleniu ziarna kawy wędrują do zbiorników fermantacyjnych wypełnionych wodą, gdzie pozostają na około 14-19 godzin. Następnie są ponownie dokładnie myte. Zaraz potem do akcji ponownie wkraczają kobiety, które przeprowadzają ostatnią inspekcję i sortują mokre ziarna, pozbywając się tych o niewłaściwym kolorze lub kształcie. Muszą one wykonać to zadanie bardzo szybko i sprawnie, albowiem odróżnienie gorszych ziaren jest niemal niemożliwe, kiedy są one suche. Na koniec ziarna kawy trafiają na duże stoły, na których suszą się w słońcu przez 7 do 14 dni.


Wysuszone i blade ziarna kawy sprzedawane są lokalnym palarniom, a w większości eksportowane w stanie surowym. Produkcja kawy jest złożonym procesem, a sezon zbiorów jest dość krótki, więc zdobyty w sezonie dochód musi wystarczyć rodzinom pracujących w spółdzielni kobiet na cały rok. Kawa Maraba jest kupowana przez palarnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych i używana w wielu mieszankach kaw, włącznie z tymi oferowanymi przez gigantyczną sieć Starbucks. Mniejsze, niezależne palarnie oferujące kawę Fairtrade (Sprawiedliwy Handel) również kupują kawę Maraba. Jeżeli lubisz kawę, może warto poszukać właśnie kawy Maraba z Rwandy przed dokonaniem kolejnego zakupu. Z całym przekonaniem oraz jednogłośnie stwierdziliśmy, że to najlepsza kawa, jaką do tej pory piliśmy. Po naszym powrocie kilku wybrańców z grona rodziny i znajomych otrzyma torebki tego bezcennego surowca - prosto ze źródła!


Chcielibyśmy wspomnieć też o innej inspirującej kobiecie oraz jej przyjaciółkach. Ta bardzo wyjątkowa pani to mama Willy'ego, Judith. Judith straciła podczas ludobójstwa męża oraz jednego ze swoich sześciomiesięcznych synów bliźniaków. Po kilku latach dowiedziała się też, że została zarażona wirusem HIV. Jej życie jest od lat ciężką walką, ale nigdy się nie poddała, zawsze pozostawała dobrej myśli i nie ustawała w swojej determinacji. Judith i Willy są ponownie razem, a syn opiekuje się mamą. Kiedy po raz pierwszy odwiedziliśmy dom Willy'ego, od razu ogromnie polubiliśmy jego mamę. Dowiedzieliśmy się też, że w domu nie ma bieżącej wody (trzeba ją kupować i przynosić do domu ze znacznej odległości). Judith jest w pewnym stopniu kaleką - ma problemy z chodzeniem i musi wspierać się na kulach. Kiedy Willy jest w szkole, to ona musi maszerować po wodę. Postanowiliśmy z Bretem, że ta sytuacja musi się zmienić. Korzystając z przekazanych nam przez rodzinę i znajomych datków oraz własnych pieniędzy podłączyliśmy dom Willy'ego do wodociągu. To niesamowite jak bardzo nie doceniamy wody w kranie na Zachodzie - do czasu, kiedy jej zabraknie.


Mama Willy'ego to kobieta o wielu talentach. Należy ona do spółdzielni zrzeszającej 30 kobiet, które zajmują się dorywczo wyplataniem koszyków, ozdób i biżuterii. Kobiety mają od 23 do 63 lat i spotykają się raz w tygodniu w domu Willy'ego. Założyły one spółdzielnię ponad rok temu, zapłaciły za szkolenie, a teraz mają nadzieję na znalezienie swojego miejsca na rynku. Wyplatanie koszyków jest tradycją w Rwandzie, a koszyki są bardzo popularnymi pamiątkami dla turystów. Kobiety wciąż czeka dużo pracy. Przede wszystkim potrzebne jest im miejsce do pracy oraz sprzedawania swoich wyrobów. Mamy nadzieję, że ten wpis pomoże im nawiązać współpracę ze sprzedawcą w Wielkiej Brytanii, która może okaże się być długoterminowa i zapewni im stały dochód. Poniżej znajdują się przykłady ich wyrobów:

Co jest naprawdę wspaniałe, to fakt, że te kobiety są pełne zapału i determinacji. One chcą zmian, chcą czegoś lepszego dla swoich rodzin i postanowiły podjąć działanie. Wiele z nich nie potrafi czytać i pisać, wiele wyszło za mąż w wieku 14 czy 15 lat zgodnie z życzeniem swoich rodzin. Te kobiety przez wiele przeszły i wiele widziały - przebywając z nimi w jednym pomieszczeniu odczuwa się niesamowitą energię.

Życie tych kobiet jest trudne. Wiele z nich nie ma mężów. Stały się głowami swoich rodzin i muszą codziennie pracować, aby zarobić na przysłowiowy chleb. Wiele z nich ma 5, 6 a nawet 10 dzieci. Nigdy nie wiedzą, jakie problemy przyniesie im kolejny dzień. Te cotygodniowe spotkania są ich sposobem na przejęcie kontroli nad swoim losem, a także okazją na koleżeńskie rozmowy i plotki, na śmiech i relaks. Jak już wielokrotnie widzieliśmy, dzieci potrzebują zabawy i relaksu, jednak przyglądając się tym kobietom dochodzimy do wniosku, że dorośli też tego potrzebują. Niezależnie od tego, jak trudne jest nasze życie, każdy z nas potrzebuje jakiejś odskoczni, miejsca, w którym możemy zapomnieć o trudnej rzeczywistości. Z podziwem przyglądaliśmy się kobietom wspólnie wyplatającym koszyki. Wydają się być tak spokojne, skupione i pełne godności. Można by tak chyba scharakteryzować kobiety na całym świecie. Nawet kiedy są one u zupełnego kresu wytrzymałości, zawsze znajdują w sobie siłę, aby przeć naprzód. Pomysłowość oraz determinacja kobiet napędza i scala rodziny, społeczności oraz całe kraje. Wszyscy powinniśmy uchylić czoła kobietom na całym świece, które nigdy się nie poddają i zwyciężają na przekór wszystkiemu.

Chcielibyśmy też napisać o innych kobietach, które niedawno poznaliśmy. Obie pracują na placu budowy na terenie ośrodka. Nasze centrum zdobyło fundusze na wybudowanie nowych klas, a prace budowlane już trwają. Plac budowy nie ma dostępu do wody, tak więc, musi być ona przynoszona z oddalonego o 5 minut strumyka. Te dwie kobiety, Jaclyn i Odette, maszerują pomiędzy placem budowy a strumieniem od 7.00 rano do 15.30 popołudniu. Na głowach noszą wielkie pojemniki z wodą. Zawsze przechodzą koło biblioteki z uśmiechem na twarzy. Witają się z nami na drodze, kiedy maszerujemy do ośrodka. My pozdrawiamy je naszym łamanym językiem kinyarwanda. Kilka dni temu obie kobiety podeszły do okna biblioteki. Przy pomocy jednego z chłopców wyjaśniły, że chciałyby wypożyczyć książki. Gdyby tylko ktoś mógł zrobić w tamtym momencie zdjęcie mojej twarzy! Razem z Bretem jesteśmy zapalonymi miłośnikami książek. Naszym marzeniem jest, aby cały świat czytał, więc byłam zachwycona prośbą kobiet. Niepewnie weszły one do środka, gdzie pomogłam im wybrać książki. Wypożyczyły podręczniki szkolne do nauki języka kinyarwanda, a ja - ogromnie dumna - wpisałam ich imiona do rejestru. Tego samego popołudnia, kiedy Jaclyn i Odette przebrały się już w czyste ciuchy, widziałam je, jak po dniu ciężkiej fizycznej pracy, która zapewne sprawiłaby, że ja leżałabym przez tydzień w łóżku, maszerowały w kierunku bramy. Posuwając się naprzód polną i zakurzoną drogą, przewracały strony wypożyczonych książek i uśmiechały się zadowolone. Była to dla mnie jedna z najwspanialszych chwil, która pokazała mi, że kobiety są niesamowite, odporne oraz zawsze pragną więcej od życia. Poczułam się dumna, że jestem kobietą, że należę do tej samej grupy, co te wspaniałe kobiety Rwandy, które spotykam. Kobiety te przypomniały mi, że zawsze trzeba szukać czegoś więcej, i nie chodzi tutaj o dobra materialne. Należy szukać odpowiedzi i rozwiązań i nie zadowalać się tylko tym, co serwuje nam los.

Krótki filmik o kobietach wyplatających koszyki poniżej: